Piotr Śmiłowicz Piotr Śmiłowicz
3153
BLOG

„Przebudzenie” czyli portret wyalienowanych

Piotr Śmiłowicz Piotr Śmiłowicz Polityka Obserwuj notkę 52

Powstał kolejny już smoleński film Joanny Lichockiej - „Przebudzenie”. Moim zdaniem to najlepszy z jej trzech filmów. Stosunkowo najmniej w nim czystej propagandy (choć nie jest jej całkowicie pozbawiony), a stosunkowo dużo warstwy informacyjnej. Stanowi ją portret środowiska, które każdego dziesiątego miesiąca czci pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej.

Film w jakimś stopniu odpowiada na pytanie dlaczego ci ludzie to robią, choć nie jest to odpowiedź w pełni satysfakcjonująca neutralnego odbiorcę. Na przykład obcokrajowca. Tym niemniej po obejrzeniu „Przebudzenia” coś można zrozumieć.

W filmie pojawia się bowiem kilka elementów, które wyznaczają sposób myślenia środowiska smoleńskiego i zarazem odróżniają je od reszty społeczeństwa/narodu. To mocne zanurzenie w katolicyzmie, a zarazem sposób myślenia silnie nawiązujący do tradycji polskiego romantyzmu. Ludzie tak myślący nie mogli na katastrofę taką jak smoleńska zareagować inaczej, niż to miało miejsce. Bo znaleźli się w sytuacji osób podatnych na choroby płuc, na których spada nagle epidemia gruźlicy.

Dla tych ludzi katastrofa samolotu z „patriotycznym” prezydentem na pokładzie i innymi wybitnymi przedstawicielami narodu, zdarzająca się w momencie, gdy ten prezydent leci na uroczystości upamiętnienia mordu katyńskiego, musi mieć w sobie coś metafizycznego i mesjanistycznego zarazem. To musi być jakiś znak od Boga. Tym bardziej, że katastrofa zdarza się na terytorium kraju, który był sprawcą mordu katyńskiego, a w dodatku kraju nie kryjącego swej niechęci do polskiego prezydenta. Takie przypadki się nie zdarzają. A skoro Bóg na to pozwolił, musi to być jakiś znak od niego. Na przykład znak służący tytułowemu „przebudzeniu” narodu polskiego. Oczywiście tylko jego zdrowej części, tej mickiewiczowskiej „gorącej lawy”, na co dzień przykrytej przez „zimną i plugawą” skorupę.

To wszystko najlepiej widać w wypowiedziach jednego z bohaterów filmu – poety Wojciecha Wencla. On w metafizycznej i mesjanistycznej interpretacji katastrofy idzie najdalej. Twierdzi wręcz, że już w nocy z 9 na 10 kwietnia „czuł przejmujący smutek” i wiedział, że zdarzy się coś strasznego. I choć bohaterowie filmu zaprzeczają, że są jakąś nową „religią smoleńską”, przedstawiony w filmie ruch ma wszelkie znamiona rodzącego się prądu religijnego. Który rodzi się właśnie wtedy, gdy ludzie nie mogą poradzić sobie z traumą po jakimś zdarzeniu i muszą mu nadać głębszy sens.

Dlatego bohaterowie filmu są całkowicie niewiarygodni, gdy powtarzają, że zależy im tylko na poznaniu prawdy o katastrofie. Tak naprawdę to jest ostatnia rzecz, na której im zależy. Bo prawda, jeśli byłaby trywialna, mogłaby przecież zniszczyć mesjanistyczny sens katastrofy. Co ciekawe, ten brak wiarygodności też widać w filmie. Bohaterowie powtarzają słowa o nie oddanym wraku czy o „zdarzeniu na wysokości 15 metrów”, przypominając w tym członków sekty, deklamujących wyuczone formułki. Tym niemniej pokazanie tego też jest istotną wartością filmu.

Oczywiście w „Przebudzeniu” brakuje zdystansowania się od tych wszystkich zjawisk, ale to akurat nie dziwi, bo autorka całkowicie identyfikuje się ze swoimi bohaterami.

Film uzmysławia zatem, jak potrzebna jest rzetelna i pełna analiza socjologiczna ruchu smoleńskiego. A właściwie analiza wszystkiego, co w polskim społeczeństwie stało się po 10 kwietnia 2010 roku. Taka analiza niestety dotąd nie powstała. A powinna m.in. odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w pierwszych dniach po katastrofie pamięć Lecha Kaczyńskiego czciły miliony, ale po roku zostały tylko tysiące.

Taka analiza potrzebna jest także z innego powodu. Bohaterowie filmu mówią językiem zapewne niezrozumiałym dla większości Polaków. To dowód, że dzieląca społeczeństwo/naród przepaść pogłębia się. Stąd znalezienie uniwersalnego języka, który będzie zrozumiały dla wszystkich Polaków staje się potrzebą chwili.

Inaczej zmaterializowane zostanie proroctwo/groźba, sformułowane przez Wojciecha Wencla na końcu filmu – że ta tłamszona dziś polskość kiedyś „wybuchnie”.

Jak wiadomo, przy okazji wybuchów są ofiary. Trzeba więc zrobić wszystko, by do nich nie dopuścić.

moje ulubione kolory to biały i czarny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka